Przejdź do głównej zawartości

Pisuar Duchampa kontra gołe babki

Blog nie umarł! Mam jednak zylion spraw na głowie w obecnej chwili (potencjalna zmiana adresu i pracy, etc.) i nie w głowie mi pisanie o RPGach, a że moda ostatnio na retro, to w ramach zaspokojenia apetytu czytelników (wszystkich trzech ^_^) odgrzewany kotlet w postaci felietoniku o sztuce, który ukazał się w nieistniejącej już, internetowej Załodze G nr 3(53) Marzec 2005. Materiał zostawiam bez korekty. Pozdrawiam!
 
Swego czasu mieszkałem z grupą naprawdę rewelacyjnych ludzi i jednocześnie największych indywidualistów jakich widziały moje oczy. Był to akademik krakowski, więc przewijało się przez nasz pokój mnóstwo osób różnej konduity (niekoniecznie podejrzanej). Co za tym idzie i o sztuce zdarzało się dwa słowa zamienić, szczególnie, że współlokator nasz Buu zajmował się historią sztuki jakoby zawodowo, studiował bowiem związany z nią kierunek.

Przypadkowo też wypłynął, czy też lepiej powiedzieć wyjechał z wucetu, w trakcie jednej z takich rozmów temat pewnego pisuaru (a może Pisuaru?), którego wystawienie w galerii popełnił niejaki Duchamp. Zrodziła się wtedy w głowie mojej myśl prowokacyjna i złośliwa, którą zacząłem wprowadzać w życie (kiedyś mi za to, jak Sokratesowi, doleją cykuty do piwa). Zastanowiło mnie bowiem to rzekome pytanie o granice sztuki, jakiego sztandarem stał się nieszczęsny pisuar. I oto widzę obraz takiej taniej prowokacji przed swoimi oczyma: Wchodzi człowiek do muzeum z bagażem doświadczeń upewniającym go, że natknie się tu na rzeźby i malarstwo powszechnie uważane za sztukę. W zachwycie (bo nie wypada inaczej) spogląda na Matejkę, czy innego Kossaka i nagle wzrok jego pada na pisuar, volens nolens, część armatury łazienkowej.

Proszę to sobie wyobrazić dokładnie. Pisuar. Sukiennice. W tle ściana jasnoczerwona.
W umyśle każdego budzi się w tym momencie zwątpienie, czy to co widzi to kibel jest czy sztuka, bo muzeum to raczej nie Castorama, tudzież inny supermarket budowlany. Konwencja wymaga bowiem by się zachwycać i zastanawiać nad treściami ukrytymi obiektów porozmieszczanych we wszelkich kolekcjach i galeriach. Stoi tedy, człek biedny i duma, cóż to drzemie w pisuarze. Marzy mi się mąż światły, który rozepnie rozporek i odda do dzieła Duchampa strugę moczu, czyli zwyczajnie je oleje, znaczy ono bowiem dokładnie nic i nic nie przekazuje, a porusza, bo też i jak ma nie poruszać kibel wystawiony w muzeum. Taka mi się uroiła związana z owym pisuarem teoria. Co na to krytycy sztuki mam za nic, albo i mniej.

Postanowiłem i ja powalczyć z konwencją. Zebrałem naręcze zdjęć pięknych kobiet z pewnego pisma kolorowego. Wszystkie z pań oczywiście w daleko posuniętym negliżu. Żadnej jednak obscenicznej pornografii, jeno kiepska i nachalna erotyka doprawiona sylikonem. Wszystkie jednak zdjęcia perfekcyjne technicznie, panie zaś zmienione nie do poznania dzięki technice komputerowej. Tak zebraną kolekcję umieściłem na ścianie nad łóżkiem układając w przyjemny dla samczego oka kolaż. Natychmiast też zaczął ów twór na ścianie budzić niezdrowe zainteresowanie pań i współlokatorów oraz serię pytań "dlaczego?" jak również zwrotów: "to obraża kobiety". Ja tłumaczyłem zawzięcie, że zdjęcia owe kobiet nie przedstawiają, tylko kunszt grafików komputerowych i jak lew broniłem postulatu, że widok nagich piersi dodatnio wpływa na samopoczucie (co akurat jest prawdą w stu procentach). Ludzi jednak dziwiło, że jako człowiek inteligentny fascynuję się taką tandetą będąc jednocześnie świadomym jej banału i sztuczności.

Myślę, że gdybym powiesił na ścianie pisuar, mniejsze bym wywołał zamieszanie. Tak oto złamanie konwencji poruszyło ludzi zarówno w galerii jak i akademiku (choć, oczywiście, skala inna). Nie mam zamiaru dywagować czy tandetne zdjęcia biustów ułożone we wzorek to jeszcze/już sztuka. Bo nie są nią na pewno, tak jak i "pisuar, który wstrząsnął pojmowaniem sztuki". W świecie, gdzie wszystko może być sztuką, nic nią nie jest.

Tak oto żałośnie objawia się kondycja sztuki naszej dzisiejszej pisuarem i gołą dupą malowana.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Żodyn tam czorny!!! BIAŁA MEWA!!!

Najnowsza edycja Białej Mewy, opatrzona jakże uroczym numerem 1.2, już dostępna do ściągnięcia!!! A w niej: Z dawna oczekiwany dodatek!!! Karta Postaci!!! Nowa edycja napędzana potęgo AI!!!! Ta sama treść, inna czcionka!!! :P _______________________________________________________________ EDIT: Wersja 1.1 już dostępna do ściągania! Dziękuję licznym fanom Białej Mewy za sugestie co do poprawek w tekście :) _______________________________________________________________ Na fali popularności IMHO mocno średniego, a ciekawie wydanego systemu (chyba)OSR wyroiło się trochę gier i kickstarterów wszelkiej maści w Internetach. Gdzie człowiek nie spojrzy, to jakaś broszura w żółto-czarnej stylizacji. To i ja postanowiłem na tej fali hype'u coś skrobnąć. Przewinął się przez me ręce rodzimy produkt inspirowany Dark Fort ale, że jest rozbuchany do 20 stron zabijając ideę treściwej gry na jednej kartce A4, to przedstawiam wam swoją, prawdziwie polską, recepcję Dark Fort ;) Za darmoszkę, bez mone...

Spire RPG - Blades in the Dark minus cały bullshit

No dobra, mogę skończyć pisać, tytuł zdradza, kto zabił ;-) A tak na poważnie, to napiszę wam jak wyglądają moje wrażenia z lektury i grania w Spire: The City Must Fall.  Gdzie się różni od Blades in the Dark i dlaczego, moim zdaniem, jest lepszą grą urban-punk (?), czy jak to tam nazwać.  Tych punków to się generalnie sporo namnożyło ostatnimi czasy, więc może po prostu zdefiniujmy to sobie: miejski sandbox o bandyterce. O czym to Tytułowe Spire to wielkie miasto-wieża, które nie wiadomo kto i kiedy zbudował. U którego podstawy, w jego trzewiach, drzemie jądro ciemności (Heart) . Jedni mówią, że Spire to martwy bóg, inni że starożytna bestia, albo technologiczny artefakt. 200 lat temu Aelfiry - wysokie elfy z dalekiej północy odbiły Iglicę z rąk Drow'ów - mrocznych elfów. W tle toczy się wojna z imperium Gnolli na dalekim pustynnym południu. Na zachodzie są targane wojną domową królestwa Drow'ów, a na wschodzie krainy ludzi. Tu i tam przewijają się ruiny jakichś pradawnych a...

Moje spojrzenie na Warhammer Fantasy Roleplay 3rd edition

Ostatnimi czasy, pewnie przy okazji pojawienia się 4 edycji WFRP, szczególnie polskiego wydania, pojawiło się kilka komentarzy i dyskusji na temat 3 edycji Warhammera. 'Dyskusje' na fejsie mnie nie interesują, ale postanowiłem napisać kilka zdań o tym co mi się w 3 edycji podoba, a co już niekoniecznie. Rozegrałem z drużyną kilka modułów i scenariuszy: An Eye for an Eye, The Gathering Storm, The Winds of Change, The Edge of Night . W sumie kilkanaście sesji. Trochę materiałów z pozostałych dodatków przeczytałem i czekają na swoją kolej. Jak wszyscy wiemy, wokół tej gry narosło wiele mitów i nieporozumień, więc czemu by nie dorzucić swoich trzech groszy i opinii na temat Warhammer Fantasy Roleplay od FFG. Najpierw kilka rzeczy, które w tym systemie mi się nie podobają. Niespójna i nieprzemyślana linia wydawnicza. Temat pojawia się chyba najczęściej we wszelkiej maści opiniach na temat trzeciej edycji młotka, że za dużo, że dziwnie, że jakieś nie wiadomo co w pud...