Piątkowy wieczór umiliłem sobie seansem Solomona Kane, gorzej moja panna, która niemal nie umarła z nudów w kinie. Nie będę owijał w bawełnę, film do arcydzieł kinematografii nie należy i przejdzie do historii nader szybko. Pokrótce: mamy zadymę, długie przynudzanie mające usprawiedliwić kalectwo pseudo-psychologiczne bohaterów, znowu zadymę, znowu przynudzanie i wielką zadymę na końcu. Jest w filmie kilka bzdur, ale to raczej typowe dla pulpowego kina fantasy dla nastolatków. Film jest dozwolony od lat 15 nie ma w nim więc cycków i przeklinania, za to sporo mocnej jatki. Intelektualnie więc wzbogaceni z kina nie wyjdziemy. Taka Red Sonia, tylko CGI poszło zdecydowanie do przodu.
Ale nie dla głębi bohaterów obejrzałem ten film. Jestem fanem Warhammera, a ten film jest genialną kopalnią motywów i scenografii do tego systemu, szczególnie do prowadzenia w Trzewikowym jesienno – gawędowym stylu, który tak bardzo lubię. Ciągle pada. Deszcz, albo deszcz ze śniegiem. Naokoło mrok, przedwiośnie i wojownicy chaosu, a wszystko to w North Devon Shire w północnej Anglii (a nie jak twierdzi filmweb w XVII wiecznej Ameryce). Główny bohater wędruje od klimatycznej lokacji do klimatycznej lokacji i w każdej z nich przeżywa jakieś spotkanie losowe. Cały film generalnie przypomina klasyczną sesję RPG fantasy.
Podsumowując fajne, inspirujące eRPGowo filmidło, pod warunkiem, że nie będziemy się zbytnio wgłębiać w 'meandry' fabuły. Można z niego śmiało wypruć kilka dobrych, klasycznych, pomysłów na sesję do Młotka.
Komentarze
Prześlij komentarz