Przejdź do głównej zawartości

Kino, kino a w nim Goebbels i Tarantino

Jakoś tak się złożyło, że moja lepsza połowa wyciągnęła mnie na Inglorious Basterds w ostatnią sobotę. Na blogu pustki, żadnej ciekawej książki ani podręcznika ostatnio nie przeczytałem, życie moje nudne jak flaki z olejem i nijakie nie dostarcza tematów na wpisy. Nawet nie chcecie wiedzieć czym zajmuję się na codzień (de facto buduję socjalizm, ale to osobna i długa historia). Wypadało by jednak bloga rozruszać, a że widziałem ostatnio film dobry, a głupot na jego temat przeczytałem mnóstwo, to zamiast użerać się w kretyńskiej formie komentarzy na forach dla gówniarzerii, onanizm intelektualny pouprawiam w starej dobrej formie felietonu/riposty/recenzji (podejście do gatunków literackich swobodne).


Jak już go pokażą w Polsce, to film z pewnością wywoła burzę, co z resztą już się stało poniekąd. Polscy krytycy nieprzychylnie wypowiadali się po premierze w Cannes. Cóż, Polska to taki kraj mityczny z kompleksem Drugiej Wojny Światowej jeszcze większym niż sąsiedzi z za Odry. I wszystko co się tyczy zmagań z nazistami, a nie jest w tonie ochów, achów i nabożnego szacunku jest z góry uznawane za passe i nie na miejscu.

Po przecież nie może być, że zmagaliśmy się z narodem normalnych ludzi dowodzonym przez bandę zwykłych oprychów i bandziorów, a nie diabolicznych tytanów zła. A przecież często demonizuje się tych 'Bogów Wojny' w kinie. Tarantino z klasycznym dla siebie szyderczym podejściem drwi sobie doskonale z tego pokazując zarówno Hitlera jak i Goebbelsa jako zwykłych, przeciętnych ludzi. Oprychów o nieprzyjemnej i odpychającej aparycji, nijakich w swojej banalności (choć po Tarantinowsku komicznych).

Myli się także ten, kto sądzi, że jest to film wojenny, czy też o wojnie. Wszystko to sztafaż niewiele mający wspólnego z rzeczywistością i historią, dzięki czemu staje się nie raz przyjemnie zaskakujący. Co nie jest typowe dla tak skostniałej (i zdecydowanie wyczerpanej do cna) konwencji kina wojennego.

Wstęp jest hołdem dla sphagetti westernu Sergio Leone. Quentin puszcza do nas oko dając do zrozumienia w jakiej konwencji będziemy się poruszać. W końcu to Pewnego razu... w okupowanej Francji. Ujęcia niczym żywcem wyjęte z filmów Leone, muzyka Enio Morricone, wszystko zgrabnie wplecione w po tarantinowsku poprowadzony dialog pomiędzy francuskim chłopem oskarżonym o ukrywanie żydów i oficerem SS (będącym jednocześnie głównym szwarzcharakterem filmu).

Potem następuje przemyślana i zaskakująca żonglerka kliszami dobrze znanymi z kina historyczno-wojennego. Jest tu i miłość, i zdrada, i zemsta. I piękna drwina z propagandowego zabarwienia filmów wojennych. Inglorious Basterds ma wszak swoją kulminację na odbywającej się w Paryżu premierze tego filmu.

Postacie, również drugoplanowe, są doskonale zarysowane, wiarygodne i świetnie poprowadzone. Gra aktorska stoi na najwyższym poziomie. Podobnie praca kamery, film ogląda się z najwyższą przyjemnością. Jak to u Tarantino blisko tu do Poniedziałkowego Teatru Telewizji na TVP2. Bez większego trudu można by przenieść Inglorious Basterds na deski teatru. To film, a nie widowisko z efektami za trylion dolarów.Dialogi to clou filmu. W czterech językach (użycie każdego ma uzasadnienie fabularne), wysmakowane, dla konesera, do delektowania się a nie pochłaniania w biegu. Doskonałe. Jak cały film.

Żałuję jedynie, że obejrzałem Inglorious Basterds w multipleksie. Ten film zasługuje na odpowiednią, klimatyczną oprawę starego kina. O takim przecież opowiada.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Szur Szur, idzie po ciebie szczur! Warhammer. Dzieci Rogatego Szczura

Napisałem ten tekst dobry rok temu i jakimś cudem zapomniałem powiesić na blogu. Wygrzebałem go cudem przygotowując materiały do recki  Kharak Azgal. Przygody w Smoczej Skale.  Niniejszym naprawiam błąd. Przyjemnego oczytania! Kolejny dodatek do Warhammera ściągnięty z półki i przeczytany. Tym razem mowa o Dzieciach Rogatego Szczura , podręczniku poświęconemu rasie skavenów . Od strony wizualnej rzecz nie odbiega od pozostałych pozycji z linii wydawniczej. Mamy tu 148 stron w twardej oprawie i kolorze. Ramki, czcionki i styl grafiki do których zdążyliśmy już przywyknąć. Solidna rzemieślnicza robota o której nie raz już pisałem. Ech, a były czasy, gdy tak wydane podręczniki uważano za majstersztyk (zaczynam objawiać jakiś nieuzasadniony sentyment do lat 90') Powróćmy jednak do omawianej książki. Zebrane w osiem zgrabnych rozdziałów poznajemy historię zwyczaje i technologię rasy szczuroludzi. Pierwszy z rozdziałów zasługuje na szczególną uwagę, jest mianowicie stylizowany na trakt

Żodyn tam czorny!!! BIAŁA MEWA!!!

Najnowsza edycja Białej Mewy, opatrzona jakże uroczym numerem 1.2, już dostępna do ściągnięcia!!! A w niej: Z dawna oczekiwany dodatek!!! Karta Postaci!!! Nowa edycja napędzana potęgo AI!!!! Ta sama treść, inna czcionka!!! :P _______________________________________________________________ EDIT: Wersja 1.1 już dostępna do ściągania! Dziękuję licznym fanom Białej Mewy za sugestie co do poprawek w tekście :) _______________________________________________________________ Na fali popularności IMHO mocno średniego, a ciekawie wydanego systemu (chyba)OSR wyroiło się trochę gier i kickstarterów wszelkiej maści w Internetach. Gdzie człowiek nie spojrzy, to jakaś broszura w żółto-czarnej stylizacji. To i ja postanowiłem na tej fali hype'u coś skrobnąć. Przewinął się przez me ręce rodzimy produkt inspirowany Dark Fort ale, że jest rozbuchany do 20 stron zabijając ideę treściwej gry na jednej kartce A4, to przedstawiam wam swoją, prawdziwie polską, recepcję Dark Fort ;) Za darmoszkę, bez mone

Spire RPG - Blades in the Dark minus cały bullshit

No dobra, mogę skończyć pisać, tytuł zdradza, kto zabił ;-) A tak na poważnie, to napiszę wam jak wyglądają moje wrażenia z lektury i grania w Spire: The City Must Fall.  Gdzie się różni od Blades in the Dark i dlaczego, moim zdaniem, jest lepszą grą urban-punk (?), czy jak to tam nazwać.  Tych punków to się generalnie sporo namnożyło ostatnimi czasy, więc może po prostu zdefiniujmy to sobie: miejski sandbox o bandyterce. O czym to Tytułowe Spire to wielkie miasto-wieża, które nie wiadomo kto i kiedy zbudował. U którego podstawy, w jego trzewiach, drzemie jądro ciemności (Heart) . Jedni mówią, że Spire to martwy bóg, inni że starożytna bestia, albo technologiczny artefakt. 200 lat temu Aelfiry - wysokie elfy z dalekiej północy odbiły Iglicę z rąk Drow'ów - mrocznych elfów. W tle toczy się wojna z imperium Gnolli na dalekim pustynnym południu. Na zachodzie są targane wojną domową królestwa Drow'ów, a na wschodzie krainy ludzi. Tu i tam przewijają się ruiny jakichś pradawnych ar